O dawna już chciałam spróbować swoich sił w quillingu, ale jakoś brakło mi motywacji. Dziś stwierdziłam, że do mojej craftowej grządki przydadzą się takie zakręcone kwiatki :)
Szczęśliwy traf sprawił, że znajomy przywiózł mi z Anglii craftowy upominek - zestaw pasków i narzędzie do quillingu. Do tego jeszcze odrobina kleju i zaczynamy :)
Narzędzie do quillingu przypomina nieco szydełko, ale na końcu zamiast haczyka ma ma rozdwojoną końcówkę.
W przestrzeń pomiędzy tymi widełkami wkładamy koniec papierowego paska, po czym kręcąc narzędziem zaczynamy drugi, wolny koneic papieru nawijac na metalową część narzędzia.
Wszystkie mistrzynie quillingu zaglądające na naszego bloga proszę z jednej strony o wyrozumiałość dla moich krzywulców, a z drugiej - o dobre rady :)
Po nawinięciu odpowiedniej długości papieru zsuwamy go z narzędzia, pozwalając mu się nieco rozwinąć i zabezpieczamy końcówkę klejem. Tak uzyskamy najprostszy quillingowy elemnt - małą różyczkę.
To samo zrobiłam z zielonym paskiem, przy czym po sklejeniu naszego kręciołka...
...spłaszczyłam jego przeciwległe części, nadając mu kształt listka :)
Czyż nie fajny bukiecik?
Wyczytałam też, że końcówki papieru dobrze jest nie ucinać, ale urywać - ponoć wtedy lepiej się kleją. Widzę już jednak, że dotyczy to końcówek, a nie początków :D No cóż, dopiero się uczę :)
poniedziałek, 30 stycznia 2012
środa, 25 stycznia 2012
meteopakiety, czyli projekt długoterminowy
Tym razem postanowiłyśmy zabrać się za zadanie niezwykle ambitne - mianowicie zaprząc do kraft-współpracy moce, których absolutnie nie jesteśmy w stanie kontrolować. Co tam kleje i farby, co tam najdziwniejsze materiały znajdowane w ciemnych kątach i przechwytywane w drodze na śmietnik... bierzemy się za bary z Matką Naturą!
Od razu mówię, że pomysł nie jest nasz - wynalazłyśmy go na niefunkcjonującym już blogu Erosion Bundles; edycjami odbywającymi się w poprzednich latach zarządzała Carolyn Saxby pomieszkująca w pięknym St. Ives na wybrzeżu Kornwalii. Kusił nas przez dłuższy czas, aż wreszcie postanowiłyśmy zakasać rękawy i sporządzić nasze własne erosion bundles, które nazwałyśmy meteopakietami.
Rzecz polega na tym:
1 - zbieramy sobie stertę różności: papierów, szmatek, żelastwa, drewienek, nici, włóczek, substancji kuchennych i ogrodowych; zapewne im większe urozmaicenie, tym lepiej, ale warto pamiętać, żeby przynajmniej część przedmiotów była w stanie dać albo wziąć kolor; chodzi bowiem o to, żeby dzięki żywiołom atmosferycznym nastąpiły w naszym pakiecie zmiany.
2 - montujemy z zebranych skarbów paczuszkę - dobrze jest mieć płócienny woreczek albo szmatkę, w którą się ów zbiór zawinie. Reklamówka raczej nie będzie dobrym rozwiązaniem, bo deszcze i śniegi się przezeń nie przedostaną :) W miarę potrzeby obwiązujemy sznurkiem.
3 - wiązkę wieszamy na drzewie w ogrodzie, albo na balkonie, albo kładziemy gdzieś na glebie, albo nawet zakopujemy do ziemi, jeśli ktoś będzie na tyle odważny.
4 - czekamy. Otwarcie meteopakietów planujemy na koniec kwietnia. Przyniósłszy je z ogrodu, wstawimy je na kilka dni do zamrażalnika, by zlikwidować ewentualne życie, jakie w nich powstało (czego tak naprawdę się nie obawiamy, bo w niskich temperaturach życie nie powinno się rozwijać).
5 - otwieramy i cieszymy się zmianami, jakie (miejmy nadzieję) nastąpiły. Z nowych materiałów tworzymy Sztukę - wedle upodobania, może to być kartka, album, makatka itd., zupełna wolność.
Na końcu postu jest tradycyjna linkownia - można będzie się tam chwalić postami o komponowaniu i wywieszaniu meteopakietów. Zapraszamy serdecznie do Wielkiego Eksperymentu!
A oto nasze przygotowania:
Od razu mówię, że pomysł nie jest nasz - wynalazłyśmy go na niefunkcjonującym już blogu Erosion Bundles; edycjami odbywającymi się w poprzednich latach zarządzała Carolyn Saxby pomieszkująca w pięknym St. Ives na wybrzeżu Kornwalii. Kusił nas przez dłuższy czas, aż wreszcie postanowiłyśmy zakasać rękawy i sporządzić nasze własne erosion bundles, które nazwałyśmy meteopakietami.
Rzecz polega na tym:
1 - zbieramy sobie stertę różności: papierów, szmatek, żelastwa, drewienek, nici, włóczek, substancji kuchennych i ogrodowych; zapewne im większe urozmaicenie, tym lepiej, ale warto pamiętać, żeby przynajmniej część przedmiotów była w stanie dać albo wziąć kolor; chodzi bowiem o to, żeby dzięki żywiołom atmosferycznym nastąpiły w naszym pakiecie zmiany.
2 - montujemy z zebranych skarbów paczuszkę - dobrze jest mieć płócienny woreczek albo szmatkę, w którą się ów zbiór zawinie. Reklamówka raczej nie będzie dobrym rozwiązaniem, bo deszcze i śniegi się przezeń nie przedostaną :) W miarę potrzeby obwiązujemy sznurkiem.
3 - wiązkę wieszamy na drzewie w ogrodzie, albo na balkonie, albo kładziemy gdzieś na glebie, albo nawet zakopujemy do ziemi, jeśli ktoś będzie na tyle odważny.
4 - czekamy. Otwarcie meteopakietów planujemy na koniec kwietnia. Przyniósłszy je z ogrodu, wstawimy je na kilka dni do zamrażalnika, by zlikwidować ewentualne życie, jakie w nich powstało (czego tak naprawdę się nie obawiamy, bo w niskich temperaturach życie nie powinno się rozwijać).
5 - otwieramy i cieszymy się zmianami, jakie (miejmy nadzieję) nastąpiły. Z nowych materiałów tworzymy Sztukę - wedle upodobania, może to być kartka, album, makatka itd., zupełna wolność.
To... kto się do nas dołączy?
Na końcu postu jest tradycyjna linkownia - można będzie się tam chwalić postami o komponowaniu i wywieszaniu meteopakietów. Zapraszamy serdecznie do Wielkiego Eksperymentu!
A oto nasze przygotowania:
Do mojego pakietu schowałam: trochę różnych
papierów, kawałek materiału,, koronkę, wstążkę, sznurek, papierowe
serwetki, filtry do kawy (do jednego wsypałam trochę kawy), torebki z
herbatą: ziołową i zwykłą, znaczki pocztowe, korę, szypułki od
pomidorów, klucze, agrafki i trochę innego żelastwa. Część materiałów
farbowałam distressami i ekoliną.
Pakiecik na balkonie
Pierwsza część wsadu: substancje organiczne w
postaci kawy, ciemnego kakao, przyprawy curry i herbaty yerba mate. Poza
tym papiery z książek starych i nowych, farbowane metoda psikania czym
popadnie: mgiełkami, farbami, tuszami do drukarki, stemplowane i mazane.
Trochę żelastwa w postaci starych żabek od karnisza juz podrdzewiałych-
mam nadzieję, że proces będzie trwał nadal.
Tkaniny- mam nadzieję, że któryś kawałek puści farbę:-)
Kolejne papierki... różne faktury, grubości i kolory.
Tekturki od Starbuck'sowej kawy od Kasi
Szkieuka, ramka stempell&kartoon, serduszko z ciekawego papieru do
Kasu, drewniane elementy do kolczyków surowe i malowane, ozdobnik do
kolczyków metalowy, papier do decoupage'u, znaczki z fragmentem
koperty...
... i część druga- m.in. chusteczka higieniczna z nadrukiem
wieży Eiffle'a. Z jednej strony chciałabym, żeby złapała jakieś plamki
koloru, z drugiej mam nadzieję, że przez swoją chłonność złapie trochę
wilgoci i pozwoli jej popracować w środku tobołka.
Pakiecik zapakowany i opisany, żeby się
sąsiedzi (nie) dziwili i w razie czego znaleźli w necie:-) Zawisł na
balkonie na antenie od radiowego internetu:-)
Co w pakiecie jest, każdy widzi - z mniej
oczywistych rzeczy wspomnę, że "obierki" z temperówki wystąpiły, rzecz
jasna luzem, oraz że nie ma na obrazku dwóch rzeczy, po których
spodziewam się największego farbowania, mianowicie zuzytego filtra
kawowego z fusami oraz rozprutego wnętrza starego mazaka.
Te niebieskie kryształki to odrobina soli do posypywania chodnika - zwędziłam z wiadra przy wejściu do budynku...
Te niebieskie kryształki to odrobina soli do posypywania chodnika - zwędziłam z wiadra przy wejściu do budynku...
Trochę niewyraźny obraz tuż przed spakowaniem...
...i gotowa paczka.
Oto zawartość mojego tobołka - chciałam najpier
dać same białe papiery, bo najbardziej mnie interesuje nie jak coś puści
farbę, tylko taki efekt zwykłego postarzenia i naturalnych zacieków.
Ostatecznie włożyłam biały papier, kartki z książki, wydruk z drukarki, 4
kawałki scrapowych papierów, 2 koronki, jedno jojo materiałowe, 2 tagi,
bakers twine, stary zamek od szafy i guziki na druciku - bardziej o
drucik chodzi niż o guziki, bo im nic nie grozi :D
A to sam tobołek - biały, bawełniany, zawiązywany na sznureczek.
poniedziałek, 23 stycznia 2012
Papierowe kalle
Wiecie co to są obrazki?
Nie chodzi mi o te malowane, ale o te rosnące :) Obrazki to rodzaj roślin - jest taka rodzina - obrazkowate. Należą do niej obrazki plamiste, popularny jako roślina doniczkowa zamiokulkas, czy ozdobne anturium i urocza kalla. Wszystkie mają bardzo charakterystyczne kwiatostany, w kształcie kolby otulonej mniej czy bardziej rozwiniętą, kolorową rurką.
Dzisiaj przepis na kwiatek tego rodzaju :) Powiedzmy, na kallę :)
Potrzebne będą nam 2 rodzaje papieru ( ja użyłam szarego oraz kartek ze starej książki), nożyczki, klej i kawałek nitki.
Zaczynamy od kolby - z papieru wycinamy pasek, zwijamy go w rurkę i sklejamy.
Teraz zewnętrzna część kwiatostanu - z drugiego papieru wycinamy kształt ściętego u dołu liścia...
i lekko zwijamy go w rynienkę wzdłuż, wywijając jednocześnie dolne części na zewnątrz.
W naszej papierowej rynience umieszczamy kolbę i otulamy ją dokładnie, zabezpieczając papier nicią.
Na samym końcu lekko odchylamy spiczastą, górna część, nadając jej ładniejszy kształt. Możemy również okleić czymś łodyżkę, tak by zamaskować nici.
I proszę, obrazki gotowe :)
Dzisiaj przepis na kwiatek tego rodzaju :) Powiedzmy, na kallę :)
Potrzebne będą nam 2 rodzaje papieru ( ja użyłam szarego oraz kartek ze starej książki), nożyczki, klej i kawałek nitki.
Zaczynamy od kolby - z papieru wycinamy pasek, zwijamy go w rurkę i sklejamy.
Teraz zewnętrzna część kwiatostanu - z drugiego papieru wycinamy kształt ściętego u dołu liścia...
i lekko zwijamy go w rynienkę wzdłuż, wywijając jednocześnie dolne części na zewnątrz.
W naszej papierowej rynience umieszczamy kolbę i otulamy ją dokładnie, zabezpieczając papier nicią.
Na samym końcu lekko odchylamy spiczastą, górna część, nadając jej ładniejszy kształt. Możemy również okleić czymś łodyżkę, tak by zamaskować nici.
I proszę, obrazki gotowe :)
Wycieczka na południe (2)
Dziś czas na obiecaną drugą część wycieczki do Memphis... obejrzawszy dom Elvisa i otaczający go ogród, przemieszczamy się na drugą stronę ulicy, gdzie - nawet bez wchodzenia na oficjalny teren muzeum można zza płota rzucić okiem na największy eksponat:
We wnętrzach oglądamy całą kolekcję Elvisowych ubiorów, poczynając od strojów ślubnych...
...poprzez dość umiarkowane mundurki...
...aż po najbardziej ozdobne kostiumy koncertowe:
Jest również pomieszczenie ze złotymi i platynowymi płytami...
...po czym przechodzimy do większych przedmiotów zgromadzonych przez Artystę:
To, oczywiście, tylko niewielka część dóbr w Elvisowym muzeum... w planie mamy jeszcze zaglądnięcie do muzeum Rock'n'Rolla w Cleveland, ale nastąpi to trochę później; póki co, w zaczynającym się tygodniu przygotowałyśmy dla Was inne atrakcje, więc prosimy nie wyłączać odbiorników :)
We wnętrzach oglądamy całą kolekcję Elvisowych ubiorów, poczynając od strojów ślubnych...
...poprzez dość umiarkowane mundurki...
...aż po najbardziej ozdobne kostiumy koncertowe:
Jest również pomieszczenie ze złotymi i platynowymi płytami...
...po czym przechodzimy do większych przedmiotów zgromadzonych przez Artystę:
To, oczywiście, tylko niewielka część dóbr w Elvisowym muzeum... w planie mamy jeszcze zaglądnięcie do muzeum Rock'n'Rolla w Cleveland, ale nastąpi to trochę później; póki co, w zaczynającym się tygodniu przygotowałyśmy dla Was inne atrakcje, więc prosimy nie wyłączać odbiorników :)
sobota, 21 stycznia 2012
muzyczna wycieczka na południe (1)
Wśród chłodów, jakie ostatnio nastały, zapraszamy na małą wycieczkę w kierunku południowym - do Tennessee, kilka kilometrów od granicy ze stanem Mississippi, jednocześnie przypominając o trwającym do końca stycznia wyzwaniu muzycznym. Tam właśnie zlokalizowane jest Memphis, a jeśli Memphis i muzyka - to, rzecz jasna, mowa o Elvisie.
Graceland można zwiedzać od niemal 30 lat - otwarto go dla publiczności w lecie 1982 roku, a kilka lat później obiekt znalazł się na liście National Register of Historic Places (zawierającej ponad 80 000 obiektów), a następnie dostąpił jeszcze większego wyróżnienia, bo stał się National Historic Landmark, a takich jest już tylko niecałe dwa i pół tysiąca. Poza tym jest jednym z najczęściej zwiedzanych domostw w USA (ponad 600 000 osób) - po Białym Domu i Biltmore Estate.
Elvis mieszkał na początku w tańszym i mniejszym domu bliżej centrum Memphis, ale wraz z eksplozją jego sławy nastąpił najazd fanów, co dawało się we znaki sąsiadom. 22-letni Artysta poprosił więc rodziców o znalezienie dla niego miejsca zamieszkania gdzieś na uboczu - obecna ulica Presley Boulevard była w tamtych czasach dość daleko od terenów gęściej zabudowanych. Takoż i znaleźli właśnie ten dom obłożony brązowym wapieniem, zawierający osiem sypialni i tyleż łazienek.
Zwiedzanie domu dokonuje się dość szybko; ze względu na ogromną ilość ciekawskich (z naszych obliczeń wynika, że przez wąskie niekiedy korytarze przepycha się gdzieś około 150 osób na minutę) konieczne jest przemieszczanie się dość szybkim wężem. Stąd i zdjęcia robione w pędzie i, rzecz jasna, przy niezbyt jasnym świetle. Na każdym kroku rzucają się w oczy LUSTRA - wygląda to na jakąś obsesję:
W domu zwiedza się tylko parter i basement, czyli całkowicie wykończony poziom piwniczny; na piętro, gdzie Elvis zmarł w jednej ze swoich łazienek, nie ma dostępu, żeby uniknąć niepotrzebnych sensacji. Na zewnątrz zaś znajduje się Ogród Medytacji, gdzie Elvis spędzał wiele czasu w samotności i z przyjaciółmi.
Teraz zaś mieści się tam jego grób, podobnie jak miejsce spoczynku jego rodziców; jest też płyta pamiątkowa jego brata-bliźniaka, Jessego Garona.
Tyle wędrowania po domu i ogrodzie w Graceland - jutro obejrzymy z bliska niektóre z jego niewiarygodnych kostiumów i inne eksponaty w Elvisowym muzeum. Zapraszam!
Graceland można zwiedzać od niemal 30 lat - otwarto go dla publiczności w lecie 1982 roku, a kilka lat później obiekt znalazł się na liście National Register of Historic Places (zawierającej ponad 80 000 obiektów), a następnie dostąpił jeszcze większego wyróżnienia, bo stał się National Historic Landmark, a takich jest już tylko niecałe dwa i pół tysiąca. Poza tym jest jednym z najczęściej zwiedzanych domostw w USA (ponad 600 000 osób) - po Białym Domu i Biltmore Estate.
Elvis mieszkał na początku w tańszym i mniejszym domu bliżej centrum Memphis, ale wraz z eksplozją jego sławy nastąpił najazd fanów, co dawało się we znaki sąsiadom. 22-letni Artysta poprosił więc rodziców o znalezienie dla niego miejsca zamieszkania gdzieś na uboczu - obecna ulica Presley Boulevard była w tamtych czasach dość daleko od terenów gęściej zabudowanych. Takoż i znaleźli właśnie ten dom obłożony brązowym wapieniem, zawierający osiem sypialni i tyleż łazienek.
Zwiedzanie domu dokonuje się dość szybko; ze względu na ogromną ilość ciekawskich (z naszych obliczeń wynika, że przez wąskie niekiedy korytarze przepycha się gdzieś około 150 osób na minutę) konieczne jest przemieszczanie się dość szybkim wężem. Stąd i zdjęcia robione w pędzie i, rzecz jasna, przy niezbyt jasnym świetle. Na każdym kroku rzucają się w oczy LUSTRA - wygląda to na jakąś obsesję:
Salon, z widocznym dalej pokojem muzycznym; tu stała trumna z ciałem Elvisa podczas pogrzebu
Klatka schodowa wyłożona lustrami
Pokój do bilarda, wytapetowany kolorową tkaniną
Pokój, gdzie Elvis oglądał telewizję na trzech odbiornikach jednocześnie
W domu zwiedza się tylko parter i basement, czyli całkowicie wykończony poziom piwniczny; na piętro, gdzie Elvis zmarł w jednej ze swoich łazienek, nie ma dostępu, żeby uniknąć niepotrzebnych sensacji. Na zewnątrz zaś znajduje się Ogród Medytacji, gdzie Elvis spędzał wiele czasu w samotności i z przyjaciółmi.
Teraz zaś mieści się tam jego grób, podobnie jak miejsce spoczynku jego rodziców; jest też płyta pamiątkowa jego brata-bliźniaka, Jessego Garona.
Tyle wędrowania po domu i ogrodzie w Graceland - jutro obejrzymy z bliska niektóre z jego niewiarygodnych kostiumów i inne eksponaty w Elvisowym muzeum. Zapraszam!
poniedziałek, 16 stycznia 2012
Różany szablon
Już myślalam, że czas najwyższy zakończyć mój cykl kwiatowy, bo pomysły na wyczerpaniu. A tu - spłynęło na mnie oświecenie :) Pomył nie jest mój, bo coś podobnego widziałam w mojej ulubionej kawiarni Republika Róż. Dziś zatem - królowa kwiatów w roli głównej. I to z szablonu!
Na różany szablon potrzebujemy ołówek, papier (jeśli chcecie używać szablonu wielokrotnie - cienki arkusz plastiku), skalpel (lub nożyk do tapet), podkładkę do cięcia i gabeczka z tuszem, lub farba (ja użyłam tuszu distress i glimmer mista).
Zaczynamy od narysowania kwiatu rózy. To tylko na pozór wydaje się trudne. Najlepiej narysować kropkę, a wokół niej budować kolejne płatki, tak aby w każdym okręgu było ich nieco więcej (min. o 1) i aby kolejne płatki wypadały w przerwach między płatkami poprzedniego okrążenia. Spróbujcie przerysować moja różę - kolejna narysujecie sami z łatwością.
Gdy szkic już gotowy, zabieramy się za wycinanie. Ja używam skalpela z obrotowym ostrzem - prowadzi się go podobnie jak ołówek podczas rysowania. Nie martwcie się, jeśli coś wyjdzie nierówno - to nie będzie widoczne.
Gotowy szablon układamy na powierzchni, na której będziemy go odbijać. Można przytwierdzić go na brzegach papierową taśmą malarską.
Górną róże potuszowałam tuszem distress - trzeba to robić ostrożnie, aby nie podrzeć szablonu. Na dolnej róży użyłam glimmer mista - ale można wykorzystać także farby - nakładając je niezbyt mokrym pędzlem, tupując po powierzchni, lub używając gąbeczki.
Szablon po użyciu tuszu nadaje się jeszcze do użytku. Po glimmerze niestety papier zwija się i nawet gdy dokładnie go wysuszycie, nie będzie przylegał do powierzchni i kolejne róże nie będą odbijały się wyraźnie. Można temu zaradzić wycinając szablon z tekturki (co jednak jest trudniejsze) lub z cienkiego plastiku - np. starej plastikowej teczki, lub zdjęcia rentgenowskiego :D
Na różany szablon potrzebujemy ołówek, papier (jeśli chcecie używać szablonu wielokrotnie - cienki arkusz plastiku), skalpel (lub nożyk do tapet), podkładkę do cięcia i gabeczka z tuszem, lub farba (ja użyłam tuszu distress i glimmer mista).
Zaczynamy od narysowania kwiatu rózy. To tylko na pozór wydaje się trudne. Najlepiej narysować kropkę, a wokół niej budować kolejne płatki, tak aby w każdym okręgu było ich nieco więcej (min. o 1) i aby kolejne płatki wypadały w przerwach między płatkami poprzedniego okrążenia. Spróbujcie przerysować moja różę - kolejna narysujecie sami z łatwością.
Gdy szkic już gotowy, zabieramy się za wycinanie. Ja używam skalpela z obrotowym ostrzem - prowadzi się go podobnie jak ołówek podczas rysowania. Nie martwcie się, jeśli coś wyjdzie nierówno - to nie będzie widoczne.
Gotowy szablon układamy na powierzchni, na której będziemy go odbijać. Można przytwierdzić go na brzegach papierową taśmą malarską.
Górną róże potuszowałam tuszem distress - trzeba to robić ostrożnie, aby nie podrzeć szablonu. Na dolnej róży użyłam glimmer mista - ale można wykorzystać także farby - nakładając je niezbyt mokrym pędzlem, tupując po powierzchni, lub używając gąbeczki.
Szablon po użyciu tuszu nadaje się jeszcze do użytku. Po glimmerze niestety papier zwija się i nawet gdy dokładnie go wysuszycie, nie będzie przylegał do powierzchni i kolejne róże nie będą odbijały się wyraźnie. Można temu zaradzić wycinając szablon z tekturki (co jednak jest trudniejsze) lub z cienkiego plastiku - np. starej plastikowej teczki, lub zdjęcia rentgenowskiego :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)